Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Misz Masz. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Misz Masz. Pokaż wszystkie posty
Moje cele na 2019r + plik do pobrania

Moje cele na 2019r + plik do pobrania


Dzień dobry, w ten pierwszy dzień nowego roku. Dziś będzie troszkę o podsumowaniu ubiegłego 2018 roku, oraz o moich celach na 2019 rok. Wiele osób robi listę marzeń na dany rok, postanowień. Ja postanowiłam inaczej! Postanowiłam zaplanować cele na ten rok. Czy to podziała lepiej? Nie wiem, przekonamy się za rok, gdy zrobię podsumowanie. 

Moje plany na 2018 rok (rozliczenie):

  • Zaplanować pewne ważne dla mnie wydarzenie. (zrealizowane)
  • Zrobić porządek w zakładkach w Chrome. (zrealizowane)
  • Patrzeć jeszcze bardziej optymistycznie na świat. (pół na pół)
  • Regularnie blogować. (zrealizowane, ale były pewne wyjątki)
  • Przejść odrobinę na stronę minimalizmu (no dobra, już trochę przeszłam, chcę to pogłębiać, ale tylko w tych sferach w których mi to odpowiada, nigdy nie ograniczę rodzajów smakowej herbaty), (pół na pół)
  • Zwrócić większą uwagę na swoje zdrowie (ale o tych celach nie będę rozpisywać się szczegółowo). (udało się, później niestety poszło w pole...)
  • Pogłębić wiedzę na temat narzędzi których używam na codzień (kursy google). (niezrealizowane, a przynajmniej w ogóle nie w tej formie)

Mój 2018 rok:

Nie był niczym nadzwyczajnym i tak na prawdę nie wydarzyło się nic wielkiego. Dla części z Was byłoby to pewnie powodem do niezadowolenia, ale ja jestem bardzo szczęśliwa z takiego obrotu sprawy. Cieszyłam się z małych rzeczy. Zaczęłam dbać o swoje ciało.

Moje cele na 2019 rok:


  • Regularnie blogować.
  • Zwrócić większą uwagę na swoje zdrowie.
  • Rozwinąć Instagrama (konkretny cel, ale zostanie tylko dla mnie, na mojej prywatnej liście).
  • Osiągnąć upragnioną wagę (część już za mną! walczę dalej!).
  • Osiągnąć wewnętrzny spokój.
  • Ćwiczyć minimum 2 razy w tygodniu. 
  • Pić więcej wody/zaczynać dzień od szklanki wody.
  • Rozpisywać cele oraz plany na daną porę roku + realizować je!
  • Spełnić minimum połowę punktów z mojej Listy życzeń. (poniżej szczegóły).
  • Przynajmniej raz na miesiąc ugotować/upiec/przyrządzić nowe danie. Czas na eksperymenty w kuchni.
  • Nadal robić własne projekty graficzne. (dla Was i dla siebie).
  • Robić więcej zdjęć i się w tym doskonalić.
  • Zrobić porządek na dysku. (Mam ogromny bałagan, więc będzie to bardzo trudne wyzwanie, ale mam nadzieję, że w tym roku się uda! Zrobię folder "do uporządkowania", tam przeniosę WSZYSTKIE pliki, i zacznę porządki, folder po folderze, będę przenosić tylko istotne dla mnie pliki i przejrzę zdjęcia, wyrzucając te nie udane, lub mniej udane).
  • Zrobić swój przepiśnik! (oraz podzielić się nim z Wami).
  • Wrócić do planowania posiłków (przynajmniej obiadów). To ogromna oszczędność.
  • Kilka bardziej osobistych, które zostaną w moim kalendarzu, tylko do mojego wglądu.

Moje cele na 2019 rok + Lista życzeń! - bo warto się rozpieszczać

Na dobry początek roku mam dla Was plik do druku z miejsce na wpisanie celi oraz listy życzeń. Uważam, że i jedno i drugie jest bardzo ważne. Tak modne są teraz wishlista i tym podobne. I całkiem to fajne, ale tam mowa tylko o rzeczach, a ja chciałam stworzyć miejsce gdzie owszem, przedmioty mogę wpisać, ale równie dobrze, a może i nawet lepiej, będą to pasować rzeczy niematerialne ;)


Plik który możesz pobrać powyżej, będzie idealnie pasował do kalendarza/planera który już wkrótce ukarze się na blogu i również będzie do pobrania ;) Kiedyś, jeszcze na starym blogu pojawił się taki kalendarz (a nawet kilka jego wersji, w różnych odstępach czasowych). Ale przenosiny między platformami, próba zaczęcia od nowa, itd, spowodowały, że niestety te posty poginęły. No cóż, człowiek uczy się na błędach.

A Ty jakie masz cele na 2019 rok?
Światowy dzień życzliwości - wyzwanie

Światowy dzień życzliwości - wyzwanie


Już jutro (21.11.2018r.) obchodzimy Światowy Dzień Życzliwości. Z tej okazji mam dla Ciebie małe wyzwanie! Czy je podejmiesz? Czy podołasz? Proszę tylko o jedno spróbuj!


Historia Dnia Życzliwości

Początkowo Dzień Życzliwości nosił nazwę Dnia Pozdrowień. Pomysł Światowego Dnia Pozdrowień narodził się w Stanach Zjednoczonych już w 1973 roku pod nazwą World Hello Day. Był on odpowiedzią na konflikt pomiędzy Egiptem i Izraelem i miał służyć promowaniu idei pokoju na świecie. To właśnie ludzka życzliwość i porozumienie ma wprowadzić tę ideę w życie.

Bycie miłym, okazywanie dobra, rozbudzanie u siebie życzliwości wobec innych ma moc uszczęśliwiania – nie tylko obdarowanego życzliwością, ale przede wszystkim tego, który ją okazuje.


Wyzwanie!

Ten dzień może być wyjątkowy, może być inny niż każdy, a może tak na prawdę niczym się od nich nie różnić. To wszystko zależy od tego jak Twoje życie wygląda na co dzień. Ale mimo wszystko, właśnie dziś chce Cię zachęcić do pewnego wyzwania. Dzięki niemu, świat będzie odrobinę lepszy a pewnie i Ty poczujesz się lepiej! Spróbujesz?

Właśnie w Światowy Dzień Życzliwości wykonaj chociaż jeden z punktów z listy poniżej (jeśli chcesz, może spróbować wykonać ich jak najwięcej, może stworzyć własną rozszerzoną listę. U mnie to tylko kilka przykładów.

  • Życz miłego dnia sąsiadowi.
  • Pogłaszcz psa/kota/chomika/itd, (życzliwość nie musi tyczyć się przecież tylko ludzi).
  • Widzisz sąsiadkę która idzie z ciężkimi torbami? Jeśli możesz pomóż jej je donieść do domu, albo wnieść na piętro. 
  • Uśmiechnij się do nieznajomego, może poprawisz komuś dzień!
  • Widzisz, że ktoś w autobusie ma rozpięty plecak? Powiedz mu o tym.
  • Kup/Zrób ciasto dla osoby którą lubisz/kochasz ;) Tak bez okazji.
  • Bądź wyrozumiały dla siebie. Tak tak, dobrze czytasz. Dla siebie, życzliwość wobec siebie jest też bardzo, ale to bardzo ważna.
  • .... a Ty? Co dodasz do tej listy?



A teraz, jeśli wziąłeś udział w wyzwaniu, odpowiedz sobie, zupełnie szczerze, że to nie był lepszy dzień od innych? A jeśli był (a jestem prawie pewna, że był) może warto w ten "magiczny" sposób odczarować wszystkie dni by były lepsze? Bądź życzliwy na co dzień!

#OdNowaBezRewolucji - czyli małe wielkie zmiany

#OdNowaBezRewolucji - czyli małe wielkie zmiany




Jesień, zimna, szara i ciemna jesień. Trzeba dodać jej odrobinę ciepła. Jak część z Was już wie, uwielbiam zmiany i przemeblowania. Jak minimum raz na pół roku nie zrobię rewolucji w domu jestem chora ;D Czasem małe szczegóły mogą sprawić, że wiele się zmieni. A przede wszystkim nadamy więcej świeżości. 

Część z Was pewnie wie, jak to jest wynajmować mieszkanie. Niestety nie na wszystko mamy wpływ, część rzeczy dostajemy w spadku i nie bardzo możemy się ich pozbyć pomimo, że nie do końca nam odpowiadają. Jeśli mamy to szczęście i właściciel się zgodzi, możemy zrobić to co my! Czyli delikatnie (a może nawet bardzo) podrasować zastane rzeczy ;)

Na górze, macie zdjęcie po malowaniu. A tak szafka prezentowała się przed. (No doba, nie prezentowała się wcale i wcale nie pasowała do niczego).




Przyznaje się, że nie jestem mistrzem malowania i robiłam to pierwszy raz w życiu. Na szczęście na puszce z farbą Syntilor jest wszystko dokładnie opisane krok po kroku, jak przygotować powierzchnię oraz jak ją później pomalować. Więc nawet taki laik jak ja w tej dziedzinie, jest w stanie sobie sam z tym poradzić!

Jakie są plusy farby od #Syntilor:
  • wszystko jasno opisane,
  • farba nadaje się do wielu powierzchni, dzięki czemu nie musimy dobierać osobnych farb do szafki, ściany, kafelków i parapetu. Mamy wszystko w jednym!
  • odporna na zanieczyszczenia,
  • szybko schnie,
  • nie śmierdzi,
  • nadają się dla kompletnego laika, nie musisz mieć doświadczenie, a efekt i tak będzie super!
  • na stronie producenta wiele podpowiedzi i pomysłów.


Równolegle mój M, zabrał się za malowanie ściany przy kuchence, oraz parapetu, który jest szczególnie narażony, bo a to napada z dworu, a to za bardzo podleje kwiatki albo zioła które na nim stoją i pół wody wyląduje na parapecie zamiast w doniczce ;) Poniżej macie efekty. Co prawda nie rzucają one się bardzo w oczy, bo kolorystyczna zmiana jest niewielka z bieli na delikatną wanilię. Ale uwierzcie, jest super, bo wcześniej mieliśmy zwykłą farbę na ścianie, więc jak tylko coś prysnęło to robiły się brzydkie ślady. A teraz? Biorę wilgotną ściereczkę i wszystko jest idealnie! Nie ma śladu!


Szafka pasuje do ścian, ściany pasują do szafki i jeszcze parapet odmienił swój kolor. Wreszcie wszystko chociaż odrobinę bardziej spójne ;) A nie wszystko z innej parafii :D

A Ty? Co dziś zmalujesz?

Jak schudłam + moja opinia o Fitatu

Jak schudłam + moja opinia o Fitatu


Fitatu - czym tak właściwie jest?

Fitatu to aplikacja na telefon, dzięki której łatwiej nam zapanować nad tym co jemy. Odpowiednio ustawiona może nam pomóc w odchudzaniu lub przybrani kilogramów, zależy jaki cel nam przyświeca. Na Androida do pobrania w sklepie play. Po wpisaniu wagi, wzrostu i naszego celu, pomaga nam dobrać odpowiednią kaloryczność. Warto sprawdzić to również w innych źródłach, dlatego, że czasem wartości są zaniżane (na szczęście aplikacja pozwala nam na wpisanie własnych wartości). 

Jak mamy już ustawioną odpowiednią kaloryczność pozostaje wpisywać każdy posiłek. Fitatu mocna nam to ułatwia bo większość produktów które mamy na Polskim rynku są w ich bazie danych. Jeśli danego produktu nie ma, wystarczy chwila aby go dodać do bazy. Skanujemy kod kreskowy i podajemy wagę produktu (którą spożywamy) Bach! Po problemie. No dobra problem zostaje tylko jednej, żeby zjeść tyle ile wpisujemy a nie więcej ;)


Jak schudłam?

Czy było łatwo? A może trudno? Czemu po wakacjach, a nie przed? Czemu zaczęłam w środę a nie w poniedziałek? Czemu na koniec miesiąca?

Moja historia jest dość dziwna i zarazem śmieszna. Do odchudzania przymierzałam się kilkukrotnie, z lepszym i gorszym skutkiem. Ale nigdy nie wyszło tak ja chciałam. Tym razem postanowiłam. O dziwo była środa, środek tygodnia, wakacje dobiegały końca. Czyli moment w którym chyba nikt inny nie myśli o odchudzaniu. No cóż. Pewnie część z Was już wie, że nie zawsze podążam za schematami. Nie chce mówić, że tym razem się udało. Bo jeszcze kilka kilogramów mi zostało. Ale tym razem na "diecie" jestem ponad dwa miesiące. I wcale nie są to okropne miesiące. To bardzo przyjemny czas. Nie głodzę się, jestem najedzona i jem pyszne rzeczy. Ważne że mieszczę się w bilansie kalorycznym. Przyznaję, zdarzają się mniejsze i większe grzeszki. Czasem zjem cukierka albo ciasto. Ale po pierwsze staram się wybierać te mniej kaloryczne. A po drugie reszta posiłków jest zdrowa i nawet przy zjedzeniu danej słodkości mieszczę się w ujemnym bilansie kalorycznym ;) 
Przyznaję, że spadek wagi nie jest fenomenalnie duży. Czasem to kilogram na tydzień, ale o wiele częściej 0,2 kg. Ale nawet to mnie cieszy i to bardzo ;) Bo ten czas nie jest dla mnie męczarnią a samą przyjemnością!

Co mi pomogło?

Odkryłam cudowną grupę na FB, która nie poleca diet 500 kcal, tylko zdrowy tryb życia. Są tam dietetycy, którzy pomagają, są osoby bardziej i mniej doświadczone, pojawiają się przepisy na mało lub wysokokaloryczne dania!
Wcześniej wspomniane fitatu - czasem nie wiemy że dana rzecz ma aż tak dużo kcal. A fitatu łatwo to pokazuje. Możemy zaplanować posiłki na przód i wiemy czy nie przekroczymy bilansu.
Spacery! - nie jestem fanką męczącej aktywności fizycznej. Ale spacery uwielbiam. Czasem odpalam jakiś film z ćwiczeniami na YT, czasem pojawia się joga, czasem Mel B. 

Rady dla chcących się odchudzić?

  • Dieta nie może być katorgą, to ma być Twój nowy styl życia. 
  • Ćwiczenia to nie musi być siłownia, możesz ćwiczyć w domu nawet na dywanie, albo kocu (chociaż polecam nawet najtańszą matę do ćwiczeń, bo się tak nie ślizgają).
  • Zdrowe jedzenie może być pyszne!
  • Zacznij od teraz! Każdy dzień jest dobry!
  • Przygotowuj posiłki w domu, są zdrowsze, lepsze i tańsze!
Moja historia czerwonego paska

Moja historia czerwonego paska



Początek września to chyba właśnie taki moment w którym warto napisać na ten temat. Historia nie będzie tak kolorowa, może odrobinę ze szczęśliwym zakończeniem. Ale czy na pewno? 
Jak to było u mnie, czy zawsze dobrze się uczyłam? Czy kiedykolwiek dobrze się uczyłam? Kiedy, o ile w ogóle, czerpałam przyjemność z nauki i co tak naprawdę było dla mnie ważne. Trochę o życiu, trochę o nauce i tym jak bardzo zmienia się to na przestrzeni lat. 

Szkoła podstawowa.

Pech (a może szczęście) chciał, że trafiłam do najlepszej Łódzkiej podstawówki. Czysty przypadek, rodzice nie wybierali tej szkoły z racji renomy, a bliskości miejsca zamieszkania. 
Jeśli chodzi o naukę, w klasach 1-3 byłam całkiem dobra, ale nie byłam chwalona oficjalnie przez wychowawcę, bo ups, nie byłam córką prawników ani lekarzy. Ale słoneczka a później oceny przynosiłam dobre, w sumie nie wkładając w to jakoś bardzo dużo wysiłku. 
Później przyszła 4 klasa, podział przedmiotów. Inni nauczyciele. Nadal szło mi dobrze. Wiecie szkoła z renomą, klasa nierejonowa, 70% miała czerwony pasek, oczekiwano tego od wszystkich. Średnia powyżej 4,75 więc byłam pewna że ja również owy czerwony pasek na świadectwie otrzymam, bo przecież spełniam wymagania przekroczenia progu średniej oraz miałam zachowanie wzorowe (albo bardzo dobre, nie pamiętam, ale to nie ważne i tak przy takim zachowaniu czerwony pasek można było mieć). Jakież było moje rozczarowanie, gdy odbierałam świadectwo i okazało się, że nie, czerwonego paska nie będzie. Bo miałam 3 z angielskiego. Super, fajnie. Nie można było powiedzieć, że jak ma się 3 z jakiegoś przedmiotu to paska się nie dostanie? Dopiero po fakcie. 
Obraziłam się i w dupie miałam stopnie. Wiedzę posiadałam całkiem całkiem. Chociaż i tak w-f był moim ulubionym przedmiotem. Stopnie były mało ważne. Zdawałam, zdawałam i tyle ;)





Gimnazjum.


Poszłam do rejonowego, bo najbliżej. Przecież nie będę jeździć przez pół miasta. Nadal byłam obrażona i oceny były mało istotne. Okres buntu, nie żeby jakiś ogromny, ale trochę był. Uczyłam się tego co chciała. Na części lekcji mnie nie było bo jeździłam na zawody reprezentować szkołę. Jakoś nie byłam skora do nadrabiana. Średnia kształtowała się w okolicach 3,5. 
Ale przyszła 3 klasa gimnazjum. Skończył się pierwszy semestr w którym średnią miałam 3,5. I wtedy objawienie. Znalazłam szkołę do której za wszelką cenę chcę się dostać. I tak ze średnie 3,5 na semestr, wylądowałam ze średnią 4,13 na koniec roku. Mając 5-6 ze wszystkich przedmiotów które brane były pod uwagę przy rekrutacji do szkoły. Siedziałam po nocach i kleiłam albumy i plakaty na dodatkowe prace żeby podwyższyć ocenę. Bo wreszcie odkryłam cel. Muszę mieć dobre oceny, żeby dostać się do wymarzonej szkoły. 

Szkoła średnia.

Wybrałam technikum, na drugim końcu miasta (tak wiem, wiem co mówiłam, przy wyborze wcześniejszej szkoły, żeby była jak najbliżej, cóż tylko krowa nie zmienia zdania ;)). Czemu technikum? Bo stwierdziłam, że skoro znów mam się uczyć tego samego tylko bardziej rozszerzonego, to chce chociaż coś ciekawego w tej szkole. Coś co mnie zainteresuje i będę tak chciała jeździć i siedzieć. A zdjęciami i grafiką interesowałam się od dawna. Więc wybór był prosty. 
Wtedy już byłam po zajęciach w PROMie , wiedziałam trochę więcej o pierwszym wrażeniu niż przeciętni uczniowie idący do tej szkoły. I chciałam to wykorzystać. Udało się ;) Przez pierwsze 3 miesiące byłam idealnie przygotowana do wszystkich zajęć, zawsze miałam zrobioną pracę domową, posiadałam wiedzę z poprzednich lekcji i robiłam prace dodatkowe. Ale spodobało mi się to. Co prawda robiłam to bardziej wybiórczo. Prace dodatkowe robiłam tylko te które mi się podobały. A prace domowe co prawda odrabiałam ale mniej starannie, bo często w autobusie gdy mi się nudziło, albo na wolniejszej lekcji (ci...) I tak rok dobiegał końca. Wtedy moja wychowawczyni wyliczyła, że brakuje mi podniesienia jednej oceny o jeden stopień i będę miała czerwony pasek. Ja? Czerwony pasek? Nie uwierzyłam. Zabrałam się za liczenie. I o kurdę, ma racje! Ale jak to? Wiecie, najpierw chciałam sprawdzić, jak wiedza o człowieku, pierwszym wrażeniu przekłada się na praktykę, trochę chciałam przetestować czy w ogóle to ma sens. A nowa szkoła dała mi tą możliwość. Nie do końca zwracałam uwagę na oceny. Były jakie były. Nie miałam tej świadomości. Ale znów ten przeklęty angielski. Znów 3 i to takie naciągane. Wiem, że 4 mieć nie będę. Ale co się okazało, to tylko moja podstawówka miała jakieś niepisane zasady, że przy 3 z jakiegokolwiek przedmiotu nie ma paska. W żadnej innej szkole to nie funkcjonuje. Powiedziałam nauczycielom z przedmiotów z których miałam bardzo mocną ocenę, że nie dużo brakowało do wyższej, jak sprawa wygląda, że tak mało brakuje. Czy mogłabym poprawić jakiś sprawdzian, nauczyć się czegoś dodatkowo, albo zrobić jakąś dodatkową pracę. I bach udało się. Pierwszy raz w życiu miałam czerwony pasek!! W pierwszej klasie technikum. 


Gdyby ktoś w 4 klasie szkoły podstawowej powiedział mi, że będę miała czerwony pasek. Wyśmiałabym go. A tutaj po tylu latach, praktycznie niespodziewanie. Mam! Mam coś co mieć powinnam już dawno.


Później była druga klasa, już bardziej pilnowałam ocen, po raz kolejny miałam czerwony pasek. Teraz już bardziej wypracowany. Trzecia i czwarta klasa również zakończyła się czerwonym paskiem. Więc można wszystko jeśli tylko się chce.

To trochę absurdalna sytuacja. Najczęściej zdarza się, że w szkole podstawowej najwięcej dzieci ma czerwony pasek, im młodsza klasa tym lepsze oceny, później jest pasków coraz mniej i coraz mniej. W moim przypadku było zupełnie odwrotnie. 

Czasem nadal nie dowierzam, szczególnie patrząc na to, że ze studiów zrezygnowałam, pokonana przez angielski. Życie bywa bardzo przewrotne. Czasem zastanawiam się czy mogąc cofnąć czas postawiłabym na coś innego. 

Za co kocham wieś i lasy

Za co kocham wieś i lasy



Ostatnio spędziłam bardzo przyjemne chwilę, spokoju i relaksu. W niedzielę wybraliśmy się z M do lasu łagiewnickiego a we wtorek odpoczęłam w Kraszewie. 


Za co kocham wieś i las:


  • cisza (żyjemy w świecie gdzie jest multum bodźców, atakują nas z każdej strony, nasz organizm jest przebodźcowany, a czasem potrzebuje odpoczynku i odrobiny ciszy. Rzadko kiedy mam możliwość wsłuchania się w odgłosy natury, i w swoje uczucia),
  • spokój (w codziennym życiu ludzie dookoła nas wciąż pędzą, biegną, wszystko dzieje się tak szybko. Pracuje w CH i bieganie ludzi, ciągłe napięcie, towarzyszą mi bardzo często, więc momenty w których mogę się od nich odciąć, są na wagę złota),
  • świeże powietrze (no dobra, nie zawsze i nie wszędzie, zależy w jakim miejscu znajduje się las i wieś. O ile w lesie możemy liczyć na piękny zapach, o tyle na wsi, zależy gdzie się znajdziemy),
  • bliżej natury (świeżę owoce, świeże mleko, świeże jajka, kukurydza prosto z pola, porzeczki zerwane z krzaka, jabłka zrywane z drzewa, powiedz czy jest coś lepszego? Moim zdaniem nie ma), 
  • wspomnienia (czasem wszystkie w.w rzeczy idą w odstawkę gdy na pierwszy plan wychodzą wspomnienia które wiążemy z danym miejscem, dziecięca beztroska)

Ja gdy tylko mogę wybieram spokój i ciszę, nie kręcą mnie plażę pełne turystów na których nie ma miejsca na swobodne rozłożenie ręcznika. Wtedy bardziej się męczę niż odpoczywam. Morze jest cudowne, ale dla mnie, na pewno nie w sezonie. 

A Ty? Lubisz wieś i las? Lubisz spokój i ciszę, czy może wolisz gdy jest gwar i dużo ludzi?
Na szczęście każdy z nas jest inny i każdy relaksuje się w inny sposób.
Brakuje mi tej beztroski

Brakuje mi tej beztroski

Ostatni czas to czas refleksji. Refleksji które przychodzą w bardzo dziwnych momentach. Na przykład w trakcie spotkania ze znajomymi. Refleksji która powoduje, że zaczynam się zastanawiać czemu teraz jest tak a nie inaczej. Wiem przez moje wybory. Nie jestem osobą która lubi gdybać, coby było gdybym zrobiła inaczej. Nie lubię też rozpamiętywać starych spraw. Lubię wracać tylko do miłych wspomnień i mam wrażenie, że mój mózg sam broni się przed niektórymi sytuacjami i po prostu zapomina pewne przykre elementy. Z jednej strony to dobrze, ale z drugiej strony zastanawiam się czy tak było na prawdę, czy to tylko wyidealizowany obraz.

Brakuje mi tej beztroski która kiedyś była. Brakuje mi tych luźnych rozmów w środku nocy. Brakuje mi tych relacji które były takie prawdziwe. Tych przyjaźni na śmierć i życie, tych tajemnic które nigdy nie były zdradzone. Tej jednocześnie beztroski i prawdziwości. Prawdziwości uczuć, emocji, słów, życia, relacji. 

Zastanawiam się czy to dorosłość, czy coś poszło nie tak. Czasem chciałabym wrócić do tych chwil choć na chwilę, gdzie pomimo wielkich problemów były chwilę, ze one nie istniały. Ta beztroska pomimo wszystkiego. Ta większa spontaniczność. To dążenie do celu bez strachu co ktoś powie, czy wypada, czy nie wypada, zastanawiania się, że w sumie to po co, dlaczego, czemu. Po prostu robiliśmy to na co mieliśmy ochotę. Spontanicznie, bez większego rozmyślania, ciesząc się chwilą. Bo tak na prawdę czemu w sekundę nie mogliśmy podjąć decyzji by jechać do sąsiedniego miasteczka 2 godziny drogi stąd. Tylko po to, żeby się przejechać, usiąść na molo i zagrać w karty? Mogliśmy i to robiliśmy. 

A teraz zastanawiam się czy tylko ja przestałam być tak spontaniczna, czy my wszyscy. Czy to osobnicza cecha, czy dorosłość nas zjadła. Czy wszyscy z którymi dzieliłam te chwilę, mają tak samo? Czy to czują, czy nawet nie zauważyli. 

Pamiętasz jak:
  • jechałyśmy na drugi koniec miasta bo Frugo wróciło do sklepów?
  • malowałyśmy kredą po betonie?
  • lataliśmy ze sprejami po osiedlu?
  • tworzyłyśmy koszulki?
  • biegaliśmy po ruinach?
  • graliśmy w kapsle?
  • szwedałyśmy się po Bałutach?
  • ogródki działkowe?
  • molo?
  • spontaniczną kąpiel w jeziorku?
  • właziliśmy w miejsca w których lepiej było się nie znaleźć?
  • przestraszyliśmy się nawzajem z innymi zwiedzającymi?
  • straszyliśmy w opuszczonej willi?
  • robiłyśmy serduszka do zdjęć?
  • jeździliśmy na rolkach w środku nocy?
  • jechaliśmy do sąsiedniego miasteczka, bo tak?
  • wrzucali nas do wody? byle by płytkiej?
  • śmiałyśmy się z "co pier... kogo pier... (...)"?
  • łaziliśmy po dachach?
  • świętowałyśmy kobiece walentynki?
  • sum sudoku?
  • ciepłe i puchate?
  • przytulanie na misia?
  • robienie scenek profilaktycznych?
  • wagary na placyku przy szkole?
  • wchodziliśmy po schodach na 11 piętro tylko po to żeby zobaczyć jaki jest widok?
  • przechodziliśmy przez ogrodzenia z drutem kolczastym?
  • graliśmy w "leci piwko na przeciwko?"
  • graliśmy w "baba jaga patrzy"?
  • siedzenie na schodach po nocy, żeby pogadać, o wszystkim?
  • jak rodzice wołali na obiad krzyczeliśmy, że nie teraz bo inni idą później/bo gramy?
  • trzepak?
  • granie w piłkę nożną między plecakami i trzepakiem, bo orliki wtedy nie istniały?
tych chwil jest tak wiele, że nie da się wszystkich wypisać, nawet nie da się wszystkich przypomnieć w jeden wieczór, a i tydzień mógłby być mało.


Pamiętasz? Ja pamiętam. Są wakacje, pamiętasz? Każda chwila na dworze? Burza, deszcz? Nie były istotne.

Z perspektywy czasu niektóre te zachowania były głupie. Przyznaję bez bicia, ale z drugiej strony Nas ukształtowały. Owszem mogliśmy tego nie przeżyć. Ale z drugiej strony poza siniakami, czasem porozcinanymi nogami nic takiego nam się nie stało. A gdyby nie te wydarzenia bylibyśmy innymi ludźmi i nie mielibyśmy co wspominać, bo teraz mamy, prawda?

Wszystko się pozmieniało, poszliśmy w różne strony, zostały zdjęcia. Część z Nas ma już rodziny, część siedzi w kryminale, część pije dzień w dzień w bramie, część skończyła studia, część gdzieś zniknęła. Czy jeszcze kiedyś się spotkamy? Czy usiądziemy przy piwie, albo tymbarku i powspominamy dawne czasy otwierając kapsle i czytając co jest pod spodem?

A teraz odpal ten jakże stary kawałek i pomyśl...

Czy uda nam się to kiedyś powtórzyć?

A Ty? Tak Ty, myślisz czasem, jak to wszystko mogło się potoczyć? Wspominasz tą pełną beztroskę? Myślisz co u starych znajomych? Jak potoczyło się ich życie? Czy pamiętają Wasze wspólne chwilę?
Jak nie marnować czasu - sprzątanie

Jak nie marnować czasu - sprzątanie



Pewnie nie raz masz tak, że widząc ogrom bałaganu, wszystko zaczyna Cię przerastać i nawet nie masz siły aby zacząć. Spokojnie, ja też tak mam, i mam wrażenie, że prawie każdy chociaż raz w życiu tak miał. O dziwo nie będzie to wpis o tym jak sobie z tym poradzić (no prawie), ale jak nie doprowadzić do takiej sytuacji. 

Najprościej aby poradzić sobie z tą sytuacją, niechęcią oraz momentem w którym bałagan nas przerasta, jest niedoprowadzenie do niego. Wszystko super, ale jak to zrobić? Sprzątać na bieżąco!

Sprzątanie na bieżąco to jedna z najbardziej oczywistych, ale niestety i najrzadziej wykorzystywanych metod. Wiele osób uważa, a to jeden talerz, a to jedna plama, a co tam poczekam aż będzie więcej. I owszem, jest więcej, czasem w tym momencie nie możemy posprzątać i robi się tego aż za dużo. 

Kiedy sprzątać?
W wolnej chwili. No bo hej, zamiast przejrzeć facebooka możesz pozmywać naczynia, wynieść kubek. To nie zajmuje dużo czasu, a tworzy wokół nas powierzchowny porządek, a w porządku lepiej się odpoczywa. Nie mówię tu o tym, że mamy sprzątać cały czas i zrezygnować z odpoczynku i przyjemności. Bo nie o to w tym chodzi, tylko o to żeby wykorzystywać wolne momenty których i tak nie odczuwamy, na porządki.

Łazienkowe dbanie o siebie:
Znasz to, nakładasz maseczkę na włosy i czekasz, najczęściej cała morka aż minie 5 czy tak 10 minut które napisali na etykiecie. Pewnie łapiesz za telefon i bach, czas mija. A w tym samym czasie, możesz przetrzeć lustro w łazience, półki, odłożyć kosmetyk na miejsce, złożyć ubrania, lub włożyć je do prania a nawet wyczyścić wannę. Od razu czyściej, a maska zadziała tak samo dobrze.

Gotowanie:
To wszystko zależy od tego co gotujemy, jeśli to coś szybkiego typu makaron, zanim przygotujemy do niego dodatki możemy nie zdarzyć zrobić nic innego. Ale gdy wstawiamy np ziemniaki, zawsze znajdzie się czas, aby zmyć naczynia, zetrzeć z blatu. Nawet w trakcie gotowania wody na herbatę zdążysz wyczyścić blaty i odłożyć rzeczy na miejsce. Po co bezczynnie czekać, skoro możesz w tym czasie posprzątać.

Oglądanie telewizji:
To chyba mój ulubiony punkt, bo tutaj da się zrobić prawie wszystko:

  • pościelić łóżko,
  • rozwiesić/zdjąć i poskładać pranie (no dobra, tak mam suszarkę w salonie, tak nie ma gdzie indziej na nią miejsca ;))
  • zetrzeć kurze w tym pokoju,
  • zrobić porządek w torebce (no przecież nie jest to tak wymagające żeby nie móc skupić się na dwóch rzeczach naraz),
  • poprawić poduszki,
  • zrobić porządek w szafce/szufladzie,
Na bardziej wymagające rzeczy rezerwuje przerwy w programie, kiedyś udało mi się odkurzyć całe mieszkanie w trakcie jednej reklamy ;) No cóż kochamy reklamy w telewizji. W tym czasie pewnie albo oglądałabym blok reklamowy myśląc o niebieskich migdałach albo siedziała z głową w telefonie. 

Co prawda zdarza mi się robić raz na jakiś czas wielkie porządki, bo czasem trzeba coś mocno wysprzątać, albo mam taki kaprys. Na ogół nie lubię bałaganu, ale też nie lubię sprzątać, więc wykorzystuje wolne momenty na sprzątanie, żeby tak tego nie odczuwać. Na to między innymi związek z tym w jaki sposób wykorzystuje multitasking - czyli wykonywanie kilku czynności na raz



A Ty? Robisz wielkie porządki czy sprzątasz pomiędzy czynnościami?
Sposoby na upał

Sposoby na upał


Co prawda nadal mamy kalendarzową wiosnę, ale jeśli chodzi o temperaturę to można ją porównać do tej w środku lata i o ciepłego lata. U nas w Polsce nawet latem rzadko temperatura dobija do 31*C. Co zrobić aby ułatwić sobie ten czas, oraz aby nie wyrządzić krzywdy naszemu organizmowi?

Pij dużo wody!

Upał to więcej potu, więcej potu to szybsze odwodnienie organizmu. Pamiętaj o odpowiednim nawodnieniu organizmu. Polecane w tym okresie są również napoje izotoniczne, które dodatkowo zawierają mikroelementy które również tracimy w upale.

Pamiętaj o kremie z filtrem.

Co prawda nie podnosi on naszego komfortu w momencie w którym go nakładamy oraz nosimy. Watro wybrać taki który dobrze się wchłania i nie będzie tworzył nieprzyjemnej warstwy na skórze. Dzięki używaniu kremów z filtrem unikniemy nieprzyjemności wieczorem, oraz zadbamy o swoją skórę na dłuższą metę.

Basen/jezioro/morze/zbiornik wodny

Jeśli tylko masz taką możliwość idź się wykąpać. Nad wodą zazwyczaj temperatura jest niższa. Dodatkowo woda jest chłodniejsza dzięki czemu odczuwamy ulgę. Pamiętaj nie wchodź rozgrzany do zimnej wody! Może zaszkodzić to Twojemu zdrowiu a nawet zagrażać życiu! Jeśli wchodzi rozgrzany do wody to rób to bardzo powoli! Dodatkowo pamiętaj aby kąpać się tylko w miejscach w których woda jest przebadana i dozwolona do kąpieli.

Prysznic.

Nie każdy z Nas ma ten komfort aby móc spędzić cały dzień nad wodą. Jest małe rozwiązanie, weź chłodny prysznic. Przyniesie ulgę, poczujesz się lepiej. Jeśli chcesz w ten sposób ochładzać się kilka razy dziennie, nie używaj produktów do mycia tylko samej wody. Detergenty wysuszają skórę oraz często ją podrażniają, Zbyt częste ich używanie wcale nie jest dobre dla naszej skóry.

Dobre ubranie.

Dobre niekoniecznie oznacza mocno roznegliżowane. Czasem długie spodnie z naturalnego cienkiego materiału sprawdzą się o wiele lepiej niż skóropodobne krótkie spodenki. W okresie upałów staraj się zakładać jaknajcieńsze oraz jak najbardziej przewiewne ubrania. Spore znaczenie ma też kolor, staraj się unikać tych ciemnych na rzecz jasnych.

Nie przebywaj za długo na słońcu.

Może to poważnie zaszkodzić Twojemu zdrowie, szczególnie jeśli są to godziny największego słońca, a Ty jesteś bez nakrycia głowy. Co prawda znam osoby które spokojnie uprawiają sporty przy takich temperaturach, jednak są oni zaliczani do mniejszości. Wiem, że nie da uniknąć się bycia na słońcu w godziny największego słońca. Przecież pracujemy i do pracy dotrzeć musimy, lub z niej wrócić. Ale jeśli czekamy na autobus nie stójmy pod wiatą, tam nie ma przewiewu powietrza, stańmy obok, jeśli to możliwe to w cieniu. 

Klimatyzacja.

Jeśli mamy do dyspozycji klimatyzację, czy to w aucie czy w pomieszczeniu, używajmy jej rozważnie. Temperatura w klimatyzowanym pomieszczeniu nie powinna być niższa o więcej niż 5-7*C względem temperatury która panuje na zewnątrz. (np. zewnątrz 30*C - pomieszczenie klimatyzowane, nie mniej niż 23*C). Większa różnica jest nie zdrowa dla naszego organizmu, wychodząc z klimatyzowanego pomieszczenia, możemy dostać szoku termicznego. A wchodząc do klimatyzowanego pomieszczenia, gdy jesteśmy rozgrzani i za przeproszeniem ociekamy potem, łatwo możemy się pochorować, albo nabawić stanów zapalnych. Klima jest fajna, o ile nie używamy jej z przesadą. 

Wiatrak.

Tak wiem, nie chłodzi powietrza, ale chociaż powoduje jego ruch, dzięki czemu jest nam odrobinę lepiej. Tutaj również trzeba uważać jak w przypadku klimatyzacji, aby sobie nie zaszkodzić i nie nabawić się przeziębienia albo stanów zapalnych mięśni. Dodatkowo aby zwiększyć działanie wiatraka możemy postawić przed nim butelkę z zamrożoną wodą. 

Zajęcie.

Zajmij się czymś. Brzmi abstrakcyjnie, ale jeśli zajmiesz czymś umysł, przestaniesz chociaż na chwilę myśleć o upale, a im więcej masz pracy i im więcej czasu na nią poświęcisz, tym szybciej nadejdzie wieczór gdzie temperatura już nie taka straszna.

Unikaj asfaltu i betonowych przestrzeni.

Dobra wiem, mieszkając w mieście to trudne. Ale asfalt i betonowe drogi bardzo mocno się nagrzewają przez co w danym miejscu jest jeszcze cieplej. Najlepiej unikać takich betonowych pustyń i wybrać mniejsze ulice, przejście przez park.

Mokre/zimne ubrania.

Wiele osób mówi o zmoczeniu koszulki i chodzeniu w zimnej i mokrej bo nas ochładza. Ja jednak uważam, że lepiej unikać tej metody. Nigdy noszenie mokrych ubrań nie jest dobre dla naszej skóry, więc możemy nabawić się nieprzyjemności. Chociaż jak jest bardzo gorącą... Decyzje pozostawiam Wam ;)

Pij ciepłą herbatę!

Tak wiem, brzmi to abstrakcyjnie, wszyscy zawsze myślą, że należy pić zimne napoje żeby się ochłodzić. A tu błąd. Lepiej zadziałają ciepłe napoje. Jeśli szukasz potwierdzenia popatrz na plemiona w Afryce, gdzie temperatury są o wiele wiele wyższe niż nasze, a dla ochłody piją ciepłe napary.

Nie zapominaj o jedzeniu.

Wiele osób, w tym ja, podczas upałów najchętniej nic by nie jadły. Ale jedzenie daje naszemu organizmowi siłę na walkę z temperaturą.



A Ty jakie masz sposoby na upalne temperatury?

Mono czy Multi tasking? - jedno czy wielozadaniowość

Mono czy Multi tasking? - jedno czy wielozadaniowość



Monotasking czy Multitasking?

Jak pracować efektywnie, wykonać wszystkie zadania jak najlepiej oraz w jak najkrótszym czasie?  Czy lepiej robić wszystko naraz czy po kolei? Co zrobić aby zrobić wszystko i mieć więcej wolnego czasu? 

Monotasking - to najprościej skupienie się na jednej czynności i wykonywanie tylko i wyłącznie jej w danym czasie.

Multitasking - czyli przeciwieństwo monotaskingu, opiera się na wykonywaniu kilku czynności jednocześnie.


Co ja wybieram?

Jestem zwolenniczką i jednej i drugiej metody pracy. Wszystko zależy od zadania które wykonuje. Czasem preferuje jedno a czasem wielozadaniowość. 

Kiedy monotasking?

Jednozadaniowość preferuje w momencie wykonywania czynności które są absorbujące, lub takich które mają dla mnie duże znaczenie. Jeśli spędzam z kimś czas zawsze wybieram monotasking i staram się nie przeglądać internetu itd. Jednozadaniowość wykorzystuje gdy:

  • spędzam czas z najbliższymi,
  • piszę ważne treści,
  • czytam/słucham coś wymagające co bardzo mnie interesuje,

Kiedy multitasking?

Wielozadaniowość lubię gdy wykonuje czynności które nie wymagają ogromnego skupienia. Dzięki temu mogę połączyć przyjemne z pożytecznym, mogę w tym samym czasie oglądać filmiki na YT i zmywać naczynia. Przecież obie czynności będą wykonane dobrze, a czas wcale się nie wydłuży. Przykłady wykorzystywania przeze mnie wielozadaniowości:
  • prasowanie,
  • zmywanie naczyń,
  • oglądanie YT,
  • oglądanie nieangażującego serialu,
  • ścieranie kurzy,
  • słuchanie muzyki,
  • kręcenie hula-hop,
  • pisanie łatwych treści,
  • jeżdżenie autobusem,

Jakie są plusy monotaskingu a jakie multitaskingu?

Każda z tych technik pracy, o ile możemy to nazwać techniką pracy, ma swoje plusy jak i minusy. W moim osobistym odczuciu, jeśli patrzymy na pracę i życie prywatne, sprawdzają się obydwa sposoby wykonywania zadań, ale każe z nich w innych sytuacjach. Jeśli rozmawiamy z klientem, nie na miejscu byłoby szukać czegoś np w szafkach, bo dana osoba mogłaby czuć się zlekceważona, ale jeśli z tą samą osobą rozmawiamy przez telefon i mamy na tyle podzielną uwagę, spokojnie możemy rozmawiać i szukać dokumentów które są nam potrzebne. Jeśli czekamy aż zagotuje się woda na herbatę, spokojnie możemy zdjąć naczynia z suszarki. Po co marnować ten czas? 



Wyżej wymieniłam tylko kilka przykładów w których wykorzystuje jedno i wielozadaniowość, gdybym miała wypisać wszystkie sytuacje zabrakło by mi dnia. Bardziej chodziło mi o pokazaniu mojego punktu widzenia, że nie wszystko jest czarne lub białe, a może też być szare i sprawdzać się w określonych sytuacjach.

A Ty? Preferujesz Mono czy Multi? Czy może tak jak ja, czasem wykorzystujesz jedną a czasem drugą technikę pracy?


Rok po wyprowadzce - czym właściwie jest dorosłość

Rok po wyprowadzce - czym właściwie jest dorosłość


Boże jak ten czas szybko leci.  Pamiętam jakby to było wczoraj, a minął już rok! Rok od kiedy wyprowadziłam się od rodziców i zamieszkałam w wynajmowanym mieszkaniu z moim M. Nie mogę powiedzieć że rok mieszkamy razem, ponieważ M przez prawie pół roku pracował w delegacji i pojawiał się tylko w weekendy. Jedyne co mogę powiedzieć to to, że na początku było najtrudniej. Nawet w pewnych momentach zastanawiałam się czy podjęłam dobrą decyzje. Szczególnie gdy szorowałam krzesła domestosem, musiałam wymyślić gdzie schować wszystkie przywiezione rzeczy, tak żeby później móc je znaleźć, oraz przyzwyczaić się, że w nocy droga do łazienki jest zupełnie inna niż była przez 21 lat. 

Pisałam już post o swoich odczuciach po dwóch miesiącach. Czy dużo się zmieniło? I tak i nie. Z jednej strony nadal jest fajnie. Z drugiej, przez ten okres czasu wiele się wydarzyło. Trochę dopiekły mi wyjazdy M. w delegacje. Odkryłam, że nie nadaje się do mieszkania samej. Na szczęście jestem otoczona wspaniałymi ludźmi, którzy potrafili mi zagospodarować ten czas. Chociaż drugi raz bym się na to nie pisała.

Doszłam do wniosku, że dorosłość tak naprawdę zaczyna się gdy jeśli chcesz zjeść ciepły obiad to musisz go zrobić. Gdy niedziele są niepracujące musisz pamiętać żeby mieć chleb w domu, bo nikt inny za Ciebie tego nie zrobi. No prawie, bo możesz podzielić się tym z partnerem. Ale proszę Cię, nie okłamujmy się, wcześniej zawsze robiła to mama. I zawsze było coś w lodówce. Teraz jeśli zapomnisz to albo jesz podpłomyki z masłem, albo zasuwasz do sklepu, nie ma taryfy ulgowej.

Nie mówię, że to jest jakieś mega wyzwanie, bo tak na prawdę nie jest. Jedyne co to masz więcej na głowie i musisz o tym pamiętać. Każdy rachunek, opłata za mieszkanie. Wszystko to jest obarczone terminami, datami. Bo jak nie zapłacisz w terminie to nie będzie internetu.

A chyba najgorsze jest jak jest się chorym. Okej mój M bardzo o mnie dba, zrobi herbatę, kanapki, pójdzie do apteki po leki. Pyta czy się już lepiej czuje. Ale to i tak nie to samo co przytulaski od mamy. To nigdy nie będzie to samo! (Pamiętaj, dzień Matki lada chwila!)

Z drugiej strony ta odpowiedzialność jest super, bo wiesz, że bierzesz swoje życie w swoje ręce. Wiesz, że więcej spraw zależy od ciebie. Jeśli mieszkasz z kimś kto również traktuje to poważnie, to super.

Pamiętam jak swojego czasu wszyscy mnie straszyli odpowiedzialnością, tym co będzie jak jednak nie będziemy się dogadywać mieszkając razem. Że to decyzja bez odwrotu, że będzie strasznie, że nie będę miała czasu dla siebie. I wiecie co! Wszyscy tak tylko straszyli. Istnieje coś takiego jak podział obowiązków. I wcale nie muszę nie mieć czasu dla siebie ;) Poza tym, ja byłam w tej komfortowej sytuacji, że dla mnie nie była to decyzja bez odwrotu. Jeśli tylko masz normalny kontakt z rodzicami wierzę, że dla Ciebie też nie jest to decyzja bez odwrotu. Ja do tej pory wiem, że jak coś by się działo to zawsze mam gdzie wrócić. Przecież rodzice nas kochają. Nawet jeśli już przeorganizowali nasz pokój. No bo na litość, po co ma stać pusty? Halo, to trochę tak jakby nie wierzyli, że Nam się uda być na swoim (wynajmowanym). A skoro wierzą, to wierzą. A na kanapę przyjmą zawsze!

Dorosłość, wyprowadzka, mieszkanie razem, to wcale nie jest straszne, choć jest trochę inne, ale równie fajne, tylko w trochę inny sposób.
Zwolniłam, nawet bardzo!

Zwolniłam, nawet bardzo!


Jakiś czas temu pisałam o tym aby zwolnić, a może nawet zatrzymać się. No i zwolniłam, nawet bardzo mocno. Zwolniłam ale po to aby wrócić ze zdwojoną siłą! A może i nawet strojoną? 
Na moją nieobecność na blogu złożyło się kilka spraw. Po pierwsze przygotowania do majówki, po drugie sama w sobie majówka. Czekało nas trochę pracy na działce, ale chcieliśmy też odpocząć. No i niestety dopadła mnie choroba z wysoką gorączką wiec byłam nie do życia. A trzeba było wszystko ogarnąć po wyjeździe.

Planowałam, że napisze posty wcześniej, na zapas. Ale okazało się, że coś nie wyszło. Zabrakło czasu, może odrobinę chęci. Na pewno było za mało słońca żeby mnie zmotywować. Ale trzeba wstać, otrzepać się i ruszyć do dalszej walki ;) 

"Nie ważne ile razy upadasz, ważne ile razy się podnosisz"  Rockie Balboa.


Co mam w planach na najbliższy czas?


  • etykiety do druku (również dla Was),
  • uporządkowanie nowej szafki,
  • regularne blogowanie,
  • uporządkowanie grupy na facebooku,
  • wprowadzić więcej warzyw i owoców w diecie,
  • wrócić do regularnego szczotkowania ciała na sucho (może nawet napisać o tym wpis?),
  • trzymać się swoich zdrowotnych postanowień! (ale ich szczegóły zachowam dla siebie),
  • mniej się denerwować, szczególnie tymi błahymi sprawami,
  • nadal regularnie planować posiłki
  • pomyśleć jak odmienić mieszkanie na lato, (jakieś podpowiedzi?),
  • kupić adidasy, a nienawidzę chodzenia po sklepach ;(,
  • kupić spódnicę maxi (cieniutką, pomożecie gdzie mogę znaleźć fajną?),
  • dać sobie czas na odpoczynek! Odpoczynek jest bardzo ważny i nie należy go lekceważyć,
  • ... coś jeszcze na pewno wpadnie ;)


A Ty? Jak po majówce? Wolna, czy tak jak u mnie w połowie w pracy? 
Wypoczęci? Zrelaksowani?

Rossmann promocja - czemu mnie to nie kręci

FreeDelivery




Ostatnio w internecie pojawia się mnóstwo postów odnośnie promocji w Rossmannie. -55% na minimum 3 różne kosmetyki. Super. Tylko, że mam wrażenie że ludzie rzucają się na promocje w ogóle nie myśląc. Nie odbierajcie tego źle, ale mam wrażenie, że niektóre osoby jak słyszą słowo promocja to wpadają w jakiś amok. Po części ten temat poruszyłam już w poście o Black Friday.

Czemu nic nie kupię na promocji?

Bo nie potrzebuję żadnego kosmetyku do makijażu.

Czy korzystałam wcześniej z tej promocji?

Tak ;) Ale tylko raz i nie wspominam tego najlepiej. Ponad rok temu upatrzyłam sobie pomadkę od Bourjois oraz miałam ochotę przetestować odżywkę do rzęs L4L. Postanowiłam, że w takim razie poczekam na promocję (to jedna z tych nielicznych edycji, gdzie odżywki do rzęs również podlegały rabatą) i zaopatrzę się w kosmetyki które wybrałam. Przeszłam 4 sklepy zanim udało mi się znaleźć moją pomadkę i odżywkę L4L, wszędzie indziej albo brakowało tego, albo tego, albo pomadka była używana (ludzie! jak jest tester to po co odkręca produkt?????). To był pierwszy i ostatni raz. Nigdy więcej ;) Za dużo ludzi, za duży szał ciał.

4 podkłady, 5 korektorów itd.

No kurczę. Jak widzę wrzucane zdjęcia z podpisem "zdobycze z promocji" itp, zastanawiam się tylko po co i co te dziewczyny z tym robią. Ja rozumiem 10 cieni. Co prawda nie mam tyle, ale to jestem w stanie zrozumieć. Nie rozumiem tylko kosmetyków które są otwierane od razu a data ważności ucieka. Nie wierzę, że da się wykorzystać te wszystkie produkty tak szybko.

Czy nie lubię Rossmana?

Lubię i to nawet bardzo. Uwielbiam ich własne marki i często ich odwiedzam. Bardziej przeraża mnie reakcja ludzi na tą promocję. To też nie tak, że nie popieram tej promocji. Każdy może robić co chce, fajnie że takie się zdarzają bo można kupić coś o wiele taniej


Dobra przyznaję, nie jestem zakupowa, a tekstem chciałam skłonić trochę do refleksji nad tym czy potrzeba nam tak wiele rzeczy, oraz tym jak zachowujemy się w takich sytuacjach, przepychanki, nieomalże walki o pomadkę, kurde to nie jest tego warte ;)

A Ty, jaki masz stosunek do promocji?
Ginekolog - pierwsza wizyta

Ginekolog - pierwsza wizyta


Dziś byłam na USG, siedziała ze mną w kolejce dość młoda dziewczyna. Szła na takie badanie pierwszy raz i była kompletnie przerażona. Trochę nią porozmawiałam, powiedziałam co i jak i że wcale nie ma się czym przejmować bo to nie jest takie straszne. Ale w tym momencie uświadomiłam sobie również jak bardzo przerażona ja byłam przed pierwszym takim badaniem, oraz jak bardzo bałam się pierwszej wizyty u ginekologa. I stwierdziłam, że to temat tabu, mało kto o tym mówi a to pomogłoby wielu dziewczyna pokona strach przed, bo później jest już z górki. Więc dziś będzie post o tym jak wygląda pierwsza wizyta u ginekologa.

Powód wizyty.

Zacznijmy od początku. Wszystko zależy od tego z jakiego powodu zgłaszasz się do ginekologa. Czy od tak profilaktycznie czy coś się dzieje a może chcesz zacząć stosować antykoncepcję hormonalna. A może coś związanego ze sterami intymnymi Cię trapi i potrzebujesz zasięgnąć porady.

Kobieta czy mężczyzna?

Ile kobiet tyle opinii. Wiele razy słyszałam że mężczyźni są delikatniejsi. Czy są na prawdę nie wiem, ponieważ nigdy u mężczyzny ginekologa nie byłam. Moze kiedyś pójdę ale czuję że to jeszcze nie ten moment, bo swobodniej czuje się przy kobiecie. Znam kobiety dla których to bez różnicy bo to przecież lekarz. Ok. Super, dla mnie to mniejsze kolejki do kobiet które są ginekologami 😊 trafiłam na dwie takie które są bardzo delikatne więc w kwestii delikatności nie mogę narzekać.

Jak się ubrać?

Wszystko zależy od miejsca do którego się udajesz. Czasem w "rozbieralnicha" są nawet jednorazowe spódniczki które można założyć żeby z pokoiku dojść na fotel. Jednak nie jest to praktyka zawsze spotykana. U mnie wygrywają spodnie i dłuższą bluzka/tunika która zakrywa pupę. Bardziej komfortowo czuje się również jeśli mam na sobie wcześniej bieliznę która nie zostawia żadnych nawet najmniejszych odcisków na ciele. Od co, taki komfort psychiczny sama nie wiem dlaczego.

Ogolona czy nie?

To bardzo ale to bardzo kontrowersyjny temat. Kiedyś słyszałam że w jednej z poradni na drzwiach gabinetu wywieszona jest informacja że nieogolone kobiety nie będą przyjmowane na wizyty. Z drugiej strony część ginekologów jest przeciwna goleniu się ze względów zdrowotnych. Ja zachowałbym w tym stanowczo umiar i zrobiła tak żebyśmy to my się dobrze czuły. Lekarza zawsze można zmienić. Jeśli się golisz i tak czujesz się lepiej, pójdź na wizytę ogolona, będziesz czuła się bardziej komfortowo. Jeśli się nie golisz nie rób tego na siłę, po co? Pamiętaj lekarza zawsze można zmienić 😊

Jak wygląda pierwsza wizyta?

Czyli co po czym, kiedy się rozbierać, jak to zrobić i że to wcale nie takie straszne. A może wcale nie trzeba się rozbierac?

Po pierwsze - rozmowa.

Wizyta u ginekologa wcale nie zaczyna się od badania. Siadasz sobie na spokojnie, na normalnym krześle najczęściej przy biurku lekarza i rozmawiasz z nim. Możesz wtedy na spokojnie powiedzieć o swoich obawach, powiedzieć również co Cię do niego sprowadza, zadac nurtujące pytania. Lekarz często przeprowadza wtedy z Tobą wywiad. Zadając Ci proste pytania. Nie krępuj się nimi, zadaje je minimum 10 pacjentką dziennie. Jeśli to Twoja pierwsza wizyta i boisz się do tego stopnia badania, że wiesz że nie jest to ten moment w którym jesteś w stanie przełamać ten strach, a przyszłaś tylko profilaktycznie i nic się nie dzieje. Powiedz o tym lekarzowi, przecież nikt Cię nie zmusi do badania.

Przygotowanie do badania.

Lekarz skieruje Cię albo do pokoiku, albo za parawan (podobno, znam tylko z opowieści u mnie zawsze był osobny pokój). Najczęściej jest tam miejsce gdzie spokojnie można wszystko powiesić, skorzystać z toalety oraz się podmyć, żeby czuć się jak najbardziej komfortowo. Pamiętaj że jeśli lekarz ma wykonywać cytologię to lepiej nie używać żadnego żelu do mycia miejsc intymnych tuż przed badaniem! Wtedy lepsza będzie sama woda. (Tak powiedziała mi moją pani doktor). Jak już zdejmiesz spodnie i się odświeżysz, pora wyjśc z pokoju i wrócić do lekarza. I siadamy na fotel. Nie stresuj się jeśli lekarz będzie Ci mówił że trochę w dół, trochę bardziej w górę. Byłam już tyle razy u ginekologa a zawsze i tak nie usiądę idealnie. A jest to ważne żebyś nie odczuwała dyskomfortu/bólu w trakcie badania oraz by lekarz mógł wszystko zobaczyć. Najczęściej lekarz pomaga usiąść na fotelu, przesuwa "podnóżki"? Nie mam pojęcia jak to się nazywa. Chodzi o tą część fotela na której opieramy nogi 😊 jeśli mamy dłuższą bluzke, albo spódniczek jednorazową.

Badania.

Jak już siedzisz wygodnie, albo średnio wygodnie na fotelu ginekologicznym rozpoczyna się badania. Lekarz wkłada wziernik ginekologiczny aby wewnętrzna część narządów płciowych była lepiej widoczna i aby mógł sprawdzić czy nic tam się nie dzieje. Później dotykowo przeprowadza dalszą część badania. Dotykając również baz brzuch od zewnątrz. Bach i już po badaniu. Trwa może 2 minuty. Składami nogi, schodzimy z fotela. Błagam tylko ostrożnie, bo to nie takie łatwe, ja kiedyś prawie spadłam 😊.

Po badaniu.

Od razu po badaniu idziemy się ubrać. Ja wtedy też się odświeżam, ponieważ wszędzie czuje zapach rękawiczek które lekarz miał na sobie, a tego zapachu nie lubie. I już ubrane wchodzimy do gabinetu na dalszą część rozmowy.

Rozmowa - część druga

Często jest tak że lekarz już w trakcie badania mówi czy wszystko jest w porządku itd. ale część lekarzy mówi dopiero wtedy gdy już wracamy do nich ubrane. W razie potrzeby to moment na zlecenie badań. Na wszystkie Twoje pytanie które się pojawiły. Jeśli lekarz sam nie powie warto również zapytać kiedy mamy zgłosić się na kolejną wizytę.

Od co. Czy to straszne? Absolutnie nie. Może nie jest to najprzyjemniejsza rzecz na świecie, ale straszna tym bardziej nie jest. Wcale nie ma się czego bać i zawsze można zapytać lekarza co teraz będzie robił.

Kilka cennych uwag:

- nie zakładaj sukienki. Ginekolodzy czasem chcą zbadać również nasze piersi, a są takie sukienki które trzeba zdjąć a nie da się ich opuścić, więc sytuacja jest mało komfortowa.
- ‎jesli coś cię niepokoi mów smialo nawet jeśli wydaje Ci się że to blachosta. Lekarz jest od tego żeby Ci wytłumaczyć.
- ‎nie spinaj mięśni podczas badania, może ono być wtedy niekomfortowe albo bolesne.
- ‎jesli coś Cie zaboli powiedz lekarzowi. Albo jesteś bardziej wrażliwa i lekarz będzie bardziej uważał, albo jest tam coś co trzeba zbadać dokładniej.
- ‎pamietaj, to tylko lekarz j takie widoki ma codziennie.
- ‎wiem że są różni lekarza, jeśli trafisz na złego, zmień go i znajdź takiego który Ci odpowiada.
Pozbądź się toksycznych znajomych

Pozbądź się toksycznych znajomych



Kilka lat temu, jeszcze na starym blogu napisałam tekst o toksycznych znajomych, ich wpływie na nas oraz tym jak się ich pozbyć. Trochę się u mnie w życiu od tego czasu pozmieniało. Ja zmieniłam swoje podejście do wielu spraw i zderzyłam się z rzeczywistością. Dziś postanowiłam zrobić drugie podejście do tego tekstu. Nie ukrywam,  że jest trudne. Bo temat okazał się trudniejszym niż myślałam to kilka lat temu.

Kim są toksyczni znajomi?

Ludźmi którzy wysysają z Nas energię, przez których stajemy się bezproduktywni, nie robimy tego co byśmy chcieli w danym momencie. Toksyczni znajomi mają to do siebie, że nie działają wprost. Często są naszymi najlepszymi przyjaciółmi ale mówią takie rzeczy przez które czujemy się źle. Obgadują innych do nas. Często manipulują nami i innymi, wpędzając w poczucie winy. Siebie stawiają na piedestale, zawsze chcą być najważniejsi i nie liczą się ze zdaniem innych. Zabierają nam tak cenny w dzisiejszych czasach czas, oraz pewność siebie, krytykując, często bezpodstawnie, ale najczęściej tak by nas upokorzyć, czyli nie na osobności ale przy wszystkich.
Tyle z teorii. A jak jest w praktyce?
Bardzo podobnie. Toksyczni znajomi to ci opisani wyżej. I z tym nadal się zgadzam. Ale dla mnie toksycznymi znajomymi są również osoby, które ciągle narzekają. Ja wiem każdy może mieć gorszy dzień/okres w życiu, ale kurde nie cały czas. 


Co zrobić by poczuć się lepiej?

Odciąć się od toksycznych znajomych.
I tak było w moim poprzednim tekście. Życie jednak weryfikuje swoje i nie zawsze mamy możliwość odcięcia się od toksycznych osób. (Tak wiem, zaraz ktoś mi powie, że zawsze, ale ja powiem, że wtedy możemy stracić więcej niż tracimy przebywając z takimi osobami).

Więc co zrobić?

Odciąć się od tych ludzi od których mamy taką możliwość (bo to najłatwiejsze i najprzyjemniejsze tak na prawdę rozwiązanie). A jeśli chodzi o ludzi z którymi z różnych powodów jesteśmy zmuszeni przebywać, to pozostaje nam rozmowa z nimi. Powiedzenie, że hej, ja też tu jestem i nie mam ochoty, żebyś obgadywał tą dziewczynę, masz coś do niej, powiedz jej wprost. Przynajmniej dla mnie  obgadywanie innych jest mega, ale to mega toksycznym działaniem (jeśli nie reaguje, działa toksycznie na mnie). Czasem, jeśli nie jesteśmy bardzo zależni, można część zachowań takiej toksycznej osoby po prostu ignorować. Jeśli zaczyna jej się setny raz w danym tygodniu akcja marudzenia, po prostu zajmijmy się czymś innym. Od co. Będzie nam łatwiej. A pomimo, że jestem za tym żeby pomagać, to jeśli ktoś pyta o radę, później robi zupełnie inaczej i znów się żali a sytuacja ponawia się, to kurde. Przestań mnie zadręczać swoimi problemami, są psychologowie. 

Odcięcie się od takich ludzi będzie trudne. Ale kto powiedział, że droga na szczyt jest łatwa? Nikt. Toksyczni znajomi często będą pytać, czemu? Jest szansa, że zaczną nas wpędzać w poczucie winy, że Oni zachowują się w ten sposób przez nas, że tak na prawdę to nasza wina. NIE. Każdy zachowuje się tak jak chce. Albo tak jak powinien w danej sytuacji ale w granicach swojej etyki. To tak jak z Gombrowiczowską gębą. Każdy zachowuje się po swojemu, owszem w różnych sytuacjach inaczej, ale to on decyduje o swoim zachowaniu.

Pamiętaj, życie jest za krótkie, by spędzać je z ludźmi którzy nas krzywdzą.


A Czy Ty, już pozbyłeś się toksycznych znajomych?
Nie wiń się za niezłożenie życzeń

Nie wiń się za niezłożenie życzeń


Dziś nietypowo, monologowo
.
Dziś jest dzień babci a jutro dzień dziadka i tak mnie wzięło na przemyślenia. Nie powinniśmy się winić jeśli nie chcemy i nie złożymy komuś komu "wypada" życzeń skoro nie mamy na to ochoty. Co prawda nie lubię sformułowania "wypada" ani "nie wypada", ale czasem jego użycie ułatwia sprawę.
Jest swojego rodzaju presja społeczeństwa na składanie życzeń. Już od początku naszego życia, rodzice mówią nam żebyśmy złożyli życzenia cioci/sąsiadce/kuzynce, czasem nawet nie wiedzieliśmy o istnieniu tych osób. Ale życzenia trzeba złożyć, bo wypada.
W podstawówce, przynoszenie cukierków i to sztuczne składanie życzeń. Przecież nie każdy każdego lubi. I nie musi, wystarczy, że nie będą sobie wchodzić w drogę. Więc po co u diabła składać sobie życzenia. A spróbuj tego nie zrobić i sprzeciwić się nauczycielowi. O zgrozo.
To samo ze wszystkimi "świętami", dzień matki, ojca, walentynki, dzień babci, dziadka, dzień dziecka, dzień faceta, dzień mężczyzny, dzień kobiet, dzień... wielkanoc, wigilia, nowy rok...
Złóż życzenia bo wypada. A otóż nie! Co z tego, że się powinno, a jeśli ta osoba nigdy nam nie złożyła życzeń, to co, nie mamy szacunku do starszych bo nie złożymy tych życzeń?
Uważam, że jeśli kogoś lubimy to możemy złożyć mu życzenia nawet bez okazji, na pożegnanie, w trakcie rozmowy, przecież nikt nam nie broni. Jeśli najlepsza przyjaciółka opowiada, że tak bardzo chciałaby mieć taką torebkę, to czemu u diabła nie możemy jej powiedzieć "życzę Ci, żebyś w najbliższym czasie ją miała". Czy cokolwiek innego. Możemy, to zależy tylko od nas.
Uważam też, że jeśli nie utrzymujemy z kimś kontaktu, to składanie życzeń jest... chyba tylko po to, że wypada. I ja tego nie robię, bo nie czuje takiej potrzeby. Tak samo jak nie czuje potrzeby utrzymywania kontaktu. A płaszczenie się przed kimś, bo to wypada, bo to okazywanie szacunku dla starszych. Uważam za presje społeczeństwa.

Nie lubię tych wszystkich świąteczek jak dzień faceta, dziewczyny, mężczyzny. Ani osób zafiksowanych na ich punkcie. Pamiętam ważne dla mnie daty w kalendarzu i ważne dla mnie święta. Nie jestem w stanie pamiętać kiedy są te wszystkie święta i nie czuje się winna gdy nie złoże komuś życzeń, bo wypada. Nigdy nie wiem kiedy jest które z tych mniej popularnych świąt. I nie lubię jeśli ktoś ma do mnie pretensje,  "no jak to, nie kupiłaś nic swojemu M, przecież jutro jest... dzień mężczyzny" super jak 3 inne razy w roku, zależy gdzie przeczytasz. Jak mam kaprys to kupię mu coś bez okazji, nie muszę czekać na 3 w roku dni faceta/mężczyzny. Wystarczy mi, że jemu nie przeszkadza, że nie pamiętam o takich głupotach.

Nie zrozumcie mnie źle, zawsze składam życzenia i często przygotowywuje prezenty dla osób mi bliskich z okazji urodzin/imienin/bożego narodzenia. I uważam, że to ważne, bo po pierwsze lubię obdarowywać bliskie mi osoby prezentami, a po drugie życzenia są szczere i chcę, żeby im się spełniły.

Jeśli składasz życzenia złóż je z serca, albo nie składaj ich wcale.

A Ty? Jaki masz stosunek do życzeń? Składasz wszystkim czy tylko wybranym?
Ćwiczenia które lubię wykonywać

Ćwiczenia które lubię wykonywać

Okej. Nie jestem wielce fit, sportowo uzdolniona ani mega zmotywowana. Nie jestem i pewnie nigdy nie będę. Lubię aktywność fizyczną ale jestem bardzo ale to bardzo wybredna. Nienawidzę gdy ćwiczenia podnoszą mi ciśnienie krwi (może dlatego, że mam z nim problemy). Lubię za to czuć, że ćwiczenia coś dają oraz, że działają na całe ciało. Nienawidzę nudnych zajęć, które są bardzo powtarzalne. Przez co nie lubię biegać. Wiem, że jest wielu amatorów tego sportu, ale dla mnie to zwyczajnie nudne, a jak skupiam się nad czymś innym w trakcie biegania boje się, że zaraz wpadnę pod samochód.


Mel B trening pośladków.

Uwielbiam. Ubustwiam. Boli jak diabli, szczególnie po długiej przerwie, ale przynajmniej są efekty, które pojawiają się bardzo ale to bardzo szybko. Nie jestem specjalistką, ale u mnie te ćwiczenia działają również na nogi.

Tiffany trening na boczki.

Nie jestem zwolenniczką ćwiczeń przy których łapię zadyszkę, ale tutaj robię wyjątek. Proste, do wykonania w domu, raczej dla każdego. Co prawda nie ma polskiego lektora, ale dla mnie w tm wypadku o dziwo to nie problem.


Hula - hop

Przyznaję, że miałam dość długą przerwę i do kręcenia wracam bardzo powoli. Jeśli chodzi o kręcenie hula hopem to trzeba odrobiny wprawy. Rady dla początkujących to nie zrażać się. Wybrać odpowiednie hula-hop (czyli takie które będzie dopasowane do wzrostu oraz którego ciężar będzie odpowiedni). Na początku najlepiej kręcić na dość grubej bluzie, w momencie gdy czujemy, że boli nas brzuch lepiej przestać. Mięśnie nie są przyzwyczajone, a po co zrobić sobie krzywdę. Stanowczo najlepiej zacząć stopniowo. Nawet od 1 min na każdą ze stron.
Znalezione obrazy dla zapytania hula hop


Trampoliny.

Mówiłam już, że nie lubię ćwiczeń przy których dostaje zadyszki. Co prawda trampoliny powodują zadyszkę i to nie mała, ale nastrajają również bardzo pozytywną energią. Co prawda miałam problem z dojściem do szatni po ćwiczeniach.
Znalezione obrazy dla zapytania trampoliny fitness


Joga

Swojego czasu często chodziłam na zajęcia z jogi. Teraz przyznaje się bez bicia, że nie uczęszczam. Nie jestem wielbicielką ideologii jogi, traktują ją raczej jako sport. Na zajęciach na które chodziła czułam pracę każdego mięśnia, stopniowe rozciągania. Czułam się cudownie, chociaż niektóre pozycje sprawiały mi ogromną trudność.
Znalezione obrazy dla zapytania joga


Pole dance

Wiem, że budzi wiele kontrowersji, ale kurcze zanim zaczniesz mówić, że to dziwkarskie to pójdź na zajęcia i zobacz jak to wygląda. A poza tym zawiśnij tak jak niektóre dziewczyny. Na 90% nie dasz rady, bo to wymaga na prawdę długich treningów. Co prawda też dałam sobie spokój z tymi zajęciami, ale nie ze względu na poglądy a na zbyt słabą kondycje fizyczną. Ale nie wykluczam, że kiedyś do tego wrócę.
Znalezione obrazy dla zapytania pole dance


A Ty? Jaki sport lubisz? A może nie przepadasz za żadnym?

Copyright © Altruistka , Blogger